Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

Pobiegł do stajni, wydał dyspozycyę żeby powóz szybko przygotowano do drogi... potem wrócił do domu i wszedł do pokoju pana Marcina.
— Ojcze — rzekł — jest depesza... matka dziś przyjeżdża...
— Trzeba posłać konie na stacyę...
— Już to zarządziłem ojcze, za godzinę stangret wyjedzie...
— To trochę zawcześnie...
— Nic nie szkodzi, konie wypoczną... Ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu, że ja pojadę po matkę!..
Pan Marcin popatrzył na syna spokojnie i rzekł:
— Pokaż-no mi depeszę.
Przeczytał, złożył ją i oddał Leonowi.
— No tak — odezwał się — wypada... Czemu się tak rumienisz, mój chłopcze?
— Bo ojciec...
— Wiem, wiem — rzekł z uśmiechem. — Przechodziłem i ja w swoim czasie to samo... ubiegałem się o rękę ubogiej panienki i nie zataję tego... Co do ciebie to mi tylko przykro, że masz tak mało zaufania do mnie...
— Proszę ojca...
— Nie tłómacz się, to faktu nie zmienia... o zamiarach twoich względem Władzi dowiedziałem się dopiero od matki..