Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/227

Ta strona została skorygowana.

— Ja chciałem ojcu wszystko wyznać, ale uważałem, że jeszcze czas na to nie przyszedł...
— No, stało się już... Pamiętaj jednak o tem, że matką zaufania jest przyjaźń, a nie zdaje mi się, żebyś miał lepszego i wierniejszego przyjaciela nademnie...
Leon rękę ojca przycisnął do ust...
— Pamiętaj o tem, chłopcze zawsze — dodał pan Marcin — w każdej wątpliwości, w zmartwieniu, w trosce, w nieszczęściu, czy w radości... Jedźże i powitaj ją i w mojem imieniu także, niech wejdzie do tego domu śmiało... z pogodnem czołem, z uśmiechem na ustach... Ja właściwej przyczyny jej odjazdu nie znam, ale teraz domyślam się... Opuściła nasz dom, sądząc, że krzywo patrzylibyśmy na twoje do niej przywiązanie. Dowiodła tem nieznajomości ludzi, ale zarazem i szlachetności charakteru... Z dobrego to gniazda dziewczyna... No, ale nie zatrzymuję cię, powóz już zaprzężony... Rozumiem doskonale, twój pośpiech; tylko jako gospodarz, proszę cię, nie pędź koni bez potrzeby, powoli jadąc, jeszcze przez kilka godzin będziesz się nudził na stacyi, zanim się przyjścia pociągu warszawskiego doczekasz... Nie sądzę, żeby ci ten czas szybko przeszedł... ale, skoro już tak się śpieszysz, to jedź. Oczekiwać będziemy waszego powrotu z niecierpliwością.