Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

Młody człowiek ucałował ręce ojca, wchodzącemu bratu rzucił się na szyję i wybiegł z pokoju, jak szalony.
— Co się Leonowi stało? — spytał Józef.
Pan Marcin podał mu depeszę.
— Przeczytaj — rzekł.
— Teraz rozumiem, znajduje się zguba i stąd taka radość...
Leon wsiadł do powozu i polecił stangretowi, aby jechał po gospodarsku, nie śpiesząc; co chwila jednak spoglądał na zegarek... Tyle jeszcze czasu, tyle czasu! Sześć godzin, prawie że wieczność. Konie szły równo po twardej i dobrej drodze, powóz mijał wierzby rosochate, minął las, za którym rozciągała się wielka płaszczyzna, poprzerzynana drogami różnemi i dróżkami, a dalej parą błyszczących szyn żelaznych.. Na samym skraju horyzontu czerwieniły się mury stacyi kolejowej.





IX.

W Woli goście bawili się doskonale. Radca asystował wciąż pannie Wiktoryi, pomimo że młodzi ludzie umyślnie proponowali odległe wycieczki, aby utrudnić zadanie wytrwałego konkurenta i zmęczyć go tak, żeby przynajmniej na kilka dni musiał się wyrzec spacerów. Nie udawało się to jednak, bo