Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

stary kawaler zbierał resztki sił, aby pokazać, że jest jeszcze rzeźki i wytrwały.
Na jednej wycieczce ktoś zaproponował wyścigi piesze; radca bez żadnego protestu stanął do szeregu i byłby ubiegał się o kwiatek, mający być nagrodą zwycięzcy, ale panna Wiktorya nie pozwoliła na to.
— Zabraniam — rzekła stanowczo.
— I dlaczego? z jakiej racyi? — zapytał stary kawaler.
— Dla bardzo ważnych powodów, dla kaprysu, dla stu przyczyn, dość, że nie pozwalam i jestem pewna, że pan usłucha...
— Zawsze i we wszystkiem, ale chciałbym poznać motywy.
— Owszem; mógłby się pan zmęczyć, zachorować i umrzeć...
— A pani by mnie bardzo żałowała?
— Tak...
— W takich warunkach mogę umierać...
— Przepraszam, panu nie wolno umierać... Pańskie życie jest potrzebne...
— Dla kogo?
— Przedewszystkiem dla cioci prezesowej. Nie przeżyłaby ona straty tak zacnego przyjaciela...
— Pani prezesowa to zacna dusza, ale jej siostrzenica nie wspomniałaby nawet, że kiedyś istniał