Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

— Szaradami pan radca mówi, a ja daru odgadywania nie posiadam...
— Więc postaram się wyjaśnić znaczenie tej, jak ją pani zowie, szarady. Jest człowiek znany pani oddawna, pamiętający panią jeszcze dzieckiem, przyjaciel domu, życzliwy, wierny, przychylny jest i nic! Jest drugi, zna go pani zaledwie kilka tygodni, nie ma pani pojęcia jaki to charakter, serce, usposobienie, dusza, przekonania. Człowiek najzupełniej obcy; widziała go pani, przesadzę, jeżeli powiem że dziesięć razy, i człowiek tem już zdołał wywołać zmianę w pani humorze, usposobieniu, gustach, dla niego gotowa pani wyrzec się Warszawy, zagrzebać się na wsi, w piasku, w śniegu... To niesprawiedliwość, największa niesprawiedliwość, jaka być może na swiecie!
— Czy pan już skończył, panie radco?
— Gdybym chciał wypowiedzieć wszystko, co mam na sercu, wszystko co mnie boli, oburza, dręczy, pogrąża w otchłań rozpaczy, to nie skończyłbym przez trzy dni, ale na co dużo słów tracić, pani wie doskonale o co mi idzie.
— W tym razie nie wiem...
— Pani wie, że ja panią szalenie kocham.
— To już niejednokrotnie słyszałam. Panie radco, przestańmy sprzeczać się jak dzieci, pan wiesz, że jestem pańską przyjaciółką i pozostanę nią na