zawsze, ale więcej odemnie pan nie żądaj, usposobienia mego nie badaj, bo...
— Jestem w rozpaczy...
— Nie bądź pan w rozpaczy, a przynajmniej nie mów mi o tem, gdyż ucieknę...
— A więc dobrze, milczę jak grób, ale będzie mnie pani miała na sumieniu...
Pani Felicya stała na ganku, oczekując swych gości; gdy nadeszli, przywitała ich westchnieniami. Obiad już dawno gotów, nie wiele on był wart w ogóle, ale teraz, gdy się przestał, będzie szkaradny... i z pewnością nikt go jeść nie zechce. Trzeba jednak próbować, gdyż zanim-by się drugi zdążyło zrobić, upłynęłoby kilka godzin czasu. Goście zdecydowali się na próbę i jak zwykle, jedli z wielkim apetytem, śmiejąc się z przesadnych obaw gosposi.
Podczas obiadu przyniesiono pani Felicyi list.
— Ach mój Boże! — zawołała, rzuciwszy okiem na pismo — wszystkie nasze dzisiejsze plany na nic! Otrzymaliśmy serdeczne zaproszenie od państwa Marcinów na wieczór, musimy jechać.
Panna Wiktorya i panna Helena zarumieniły się jednocześnie, radca brwi zmarszczył.
— Odmówić nie można — rzekła pani Felicya — zresztą pisze pani Marcinowa, że czeka nas
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/234
Ta strona została skorygowana.