Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

z myślą o nim byłabym umarła... O! wierz mi, że kochać bez nadziei, to straszna rzecz...
— Masz słuszność, to bardzo straszna rzecz kochać bez nadziei...
Władzia spojrzała uważnie na swoją przyjaciółkę.
— Czyżby...
— Nie, nie — przerwała panna Helena — nie nadawaj wyrazom moim żadnego specyalnego znaczenia, mówiłam ogólnie... bo rzeczywiście tak mi się wydaje, że położenie podobne musi być bardzo przykre... Wracajmy do towarzystwa — dodała — trzeba się bawić... Dla ciebie dzień dzisiejszy powinien być bardzo wesoły...
Młodzież bawiła się ochoczo, tańczono przy dźwiękach fortepianu, starsi zasiedli do kart... tylko gospodarz domu i pan Eugeniusz nie grali. Mąż pani Felicyi miał bystre oko i dar spostrzegawczy, zmiarkował też odrazu, że w domu pana Marcina stało się coś ważnego, że niespodziewany przyjazd Władzi jest z tem w związku. Nie zapytywał jednak sąsiada, nie chcąc być niedyskretnym i sądząc, że jako taki bliski przyjaciel, zostanie wtajemniczony.
Po kolacyi wyszli obadwaj na ganek i usiedli na ławce. Noc była prześliczna, gwiazdy jaśniały na niebie, a łagodny wietrzyk przynosił zapach z łąk. Mówili o żniwach, gospodarstwie, ale nie kle-