— Tak, wierzmy jedno drugiemu, i teraz i zawsze, dopóki życia starczy.
Dla zakochanych były to dnie szczęśliwe, czas upływał im szybko, gdyż prawie ciągle znajdowali się razem; każdy pokój, każde niemal drzewo w ogrodzie dawało im niewyczerpany materyał wspomnień z chwil wspólnie przepędzanych w dzieciństwie. W złotą przędzę zachwytów wplatali jednak i szare nitki prozy, układając plany na przyszłość. Postanowili zgodnie, że nie rozpoczną wspólnego życia pod dachem rodziców, ale u siebie, na co trzeba jeszcze przez jakiś czas poczekać. Ona zostanie tu, on zaś poszuka dzierżawy, zagospodaruje się, dom urządzi, a wówczas... I tak mu pilno do czynu, że zaraz chce wyjechać, szukać tej wioski, w której ma być może ciężko, może trudno, ale szczęśliwie... Narzeczona zatrzymuje go.
— Zostań — mówi — poświęć mi jeszcze chociaż tydzień; tyle czasu nie widziałam cię, tyle dni przeżyłam w smutku z tą okropną myślą, że się już nie spotkamy nigdy...
— Dobrze więc, zostanę, ale pamiętaj, tylko jeden tydzień, nie więcej...
— Ach, ty skąpcze szkaradny!
— Kto chce mieć skarby w przyszłości, musi skąpić.
— I oto cię proszę serdecznie, nie szukaj nowe
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/242
Ta strona została skorygowana.