Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

siedziby daleko. Chciałabym, żebyś od czasu do czasu przyjeżdżał, żebym cię mogła widywać, a jak się wyniesiesz gdzie na koniec świata, jak się w roli i różnych kłopotach zagrzebiesz, to chyba rzadko, bardzo rzadko mi moje słońce zaświeci. Będę tęskniła, spojrzę w okno i zobaczę tylko las... las dokoła... Powiem sobie, że daleko, daleko, za borami jest moje kochanie, że przyjdzie kiedyś ten, którego wyglądam, ale... ale chciałabym, żeby przychodził często, jak najczęściej; żeby był blisko, jak najbliżej...
— Wszelkiemi siłami będę starał się o to, bo i mnie również będzie smutno samemu, ale inaczej nie można...
Życzenia Władzi spełniły się, a przyczynił się do tego pan Marcin, który chciał jednak mieć syna, jeżeli nie przy sobie, to przynajmniej blisko siebie... Miał on z nim długą rozmowę.
— Ja, mój drogi — mówił — zamiary twoje oceniam jak należy, a poglądom przyznaję zupełną słuszność. Czujesz w sobie siły, chcesz się łamać z trudnościami, chcesz przejść szkołę doświadczenia, bardzo dobrze, zgadzam się na to, ale mojem zdaniem, lepiej to robić na własnem, niż na cudzem...
— Kiedy nie mam własnego...
— Pozwól-że, niech skończę... Jest niedaleko, o