Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego nie mam jechać? Pojadę, zrobię wszystko, jak należy... albo nie wiem, gdzie Wola, albo nie znam Dawida, albo mi pierwszy raz być na kolei? Czy ja takie w mojem życiu interesa robiłem!
W godzinę później Mosiek był już na bryczce. Rosłe, dobrze utrzymane konie biegły parskając, koła dudniły po drodze, a Mosiek rozkoszował się wygodną jazdą i rozmyślał.
Wychodząc o świcie z miasteczka, pieszo z workiem na plecach i kijem w ręku, sądził, że może złapie wielkie szczęście, może nie, ale w każdym razie był przekonany, że powracać będzie do domu takim samym sposobem, to jest pieszo, na własnych zdezelowanych nogach, że co kilkaset kroków przystanie, aby dać tym nogom wypoczynek i odetchnąć; że co parę wiorst usiądzie przy drodze, zapali fajkę, słowem, że podróżować będzie jak zwykle, jak codzień... tymczasem... trafił się dzień szczęśliwy, przynajmniej co do jazdy.
W jedną stronę jechał Mosiek z chłopem, doskonałym koniem, jechał jak pan, nawet lepiej niż pan, jak waryat! Teraz rozpiera się na bryczce resorowej, na wygodnem siedzeniu, ciągnie go para rosłych koni, powozi stangret w szaraczkowym płaszczu, z metalowemi guzami, z peleryną, w cza-