Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

— A zatem dobrze, ale wpierw obiadek..
— Panie dobrodzieju, czasu nie mamy — rzekł Józef.
— A ja nie mam zwyczaju, gości głodnych z pod swego dachu wypuszczać...
Nie można było odmówić. Podano obiad, ukazała się i owa siostrunia, starowinka, schorowana, mizerna. Ożywiła ją bardzo wiadomość o sprzedaży folwarku, znać było, że tym ludziom starym i zmęczonym — ciężko, że nabywca ziemi i nieodłącznych od niej kłopotów, przychodzi jak wybawiciel, dający możność odetchnienia i starannego pielęgnowania resztek życia...
Brat z siostrą sprzeczali się nawet z ożywieniem, a powód do sporu dało zamierzone mieszkanie w Warszawie; brat chciał szukać lokalu na Starem Mieście, siostra głosowała za Kanonią.
— Aha — rzekła starowina — już jestem w domu, już wiem. Kanonia się pani siostrze podoba, bo niegdyś temu lat... no mniejsza o to, kochała się pani siostra w fircyku, co na Kanonii mieszkał i na skrzypcach grywał... więc będą wspomnienia przyjemne...
— Niech-no brat tak nie mówi — odrzekła — bo najpierw nie był to wcale fircyk, tylko człowiek godny, a powtóre, nie godzi się o nim źle mówić, bo już oddawna nie żyje; możnaby sobie