Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

inny przedmiot żarcików obrać, skoro te jeszcze się pana brata kochanego trzymają...
— Przepraszam siostrunię, obrazić nie chciałem, wyszło mi z głowy, że on już nie żyje...
— Nie dobra głowa, z której wspomnienie przyjaciela tak prędko wychodzi...
Brat jeszcze raz siostrę przeprosił i udobruchał ją o tyle, że mu już nie czyniła wymówek za fircyka.
Po obiedzie zrobiono tranzakcyę, właściciel rzeczywiście nie stawiał trudnych warunków, przeciwnie, na każdym punkcie okazywał skłonność do ustępstw. W przeciągu godziny czasu nastąpiło zupełne porozumienie, pozostawało tylko załatwić formalności prawne, co miało nastąpić za tydzień. Pan Marcin dał zadatek, a na zapytanie kiedy będzie można objąć folwark, starowina zawołał z niekłamaną radością.
— A bierzcie go sobie panowie, choćby w tej chwili, bo co ja tu mam robić? Urządzę się w ten sposób, abym wprost z gubernialnego miasta, jak tylko kontrakt podpiszę, nie wracając już tu, do Warszawy pojechać... Dla każdego czas drogi, a dla starca najdroższy, bo krótki, bardzo już krótki zapewne...
Pożegnany serdecznie, Pan Marcin z synami od-