Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/261

Ta strona została skorygowana.

Jeszcze kilka osób z gości pani Felicyi również opuściło Wolę, pozostała tylko prezesowa z panną Wiktoryą o której rękę oświadczył się starszy syn pana Marcina i został przyjęty.
Sierpień zbliżał się do końca, na polach było już pusto, zboże sprzątnięte.
Leon przeniósł się do Białki, i z całą energią przystąpił do odnowienia rudery. Sprowadzał materyały budowlane, stawiał nowe stodoły, obory, stajnie. Na dziedzińcu uwijała się wciąż liczna gromada robotników, rozlegał się łoskot siekier, zgrzyt pił, nawoływanie majstrów. Ludność wioskowa potrzebowała zarobku, rąk więc nie brakło, robota szła pośpiesznie. Leon prawie nie odstępował ludzi, kierował ich czynnościami, zachęcał do energii, wdawał się we wszelkie szczegóły. W dzień świąteczny tylko opuszczał swoje stanowisko i śpieszył do domu, gdzie oczekiwała na niego Władzia zakochana, uśmiechnięta, szczęśliwa...
Gdy przybył, zapytaniom nie było końca; chciała o wszystkiem wiedzieć, co się dzieje, jaki jest postęp roboty, kiedy wszystko będzie gotowe.
— Dzieciaku — mówił Leon — tam jeszcze za pięć lat nie będzie takiego ładu jak potrzeba...
— Ale domek będzie?
— Także nie żaraz. Na początek wyporządzimy stary dwór, a dopiero dorobiwszy się pomyślimy