Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

o nowym... Nie obawiaj się, i w starym będzie ładnie...
— To już mój kłopot — mówiła — ja sama wszystko urządzę ślicznie, czyściutko. Dom i ogród do mnie należy, to sobie zastrzegam. Ja muszę mieć swoje gospodarstwo i Błażeja z sobą zabieram...
— Daj pokój starowinie, on już ledwie chodzi...
— Dam mu takie wygody, że do stu lat dożyje...
Jednego dnia Władzia zapragnęła zrobić narzeczonemu niespodziankę i odwiedzić go w Białce, wybrały się z panią Marcinową wczesnym rankiem i pojechały, wziąwszy z sobą kilka koszów różnego pożywienia, aby, jak mówiła Władzia, biedny kolonista z głodu nie umarł.
Zaskoczyły go niespodzianie, zajęty z cieślą układaniem wiązania, nie słyszał kiedy powóz wtoczył się na dziedziniec zarzucony belkami. Władzia zbliżyła się do niego.
— Witam pana — rzekła.
Młody człowiek wydał okrzyk radości.
— Władzia! mateczka... Co za niespodzianka, gdzież ja takich kochanych gości przyjmę, na czem posadzę, czem ugoszczę?... Proszę do moich apartamentów.
Apartamenta składały się z jednego na prędce