Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

Budynki kapitalne, stary dwór wyrestaurowany, odświeżony, bieli się na tle zieleni ogrodu i dziedzińca. Na dobrze uprawnych polach faluje zboże, na łąkach doprowadzonych do porządku liczne stogi się wznoszą, a wśród tych pól i łąk, od rana do nocy uwija się młody gospodarz, czynny ciągle, niezmordowany, wytrwały, nie zrażający się niepowodzeniem chwilowem, dążący do celu drogami obmyślanemi rozumnie, wytkniętemi stale.
Sam jest panem i sam rządcą, sam kierownikiem i wykonawcą, nie folguje sobie, nie odpoczywa. Wierzy w przyszłość i liczy na własne siły, wie, że jest robotnikiem poważnym a myślącym, i że ma duże zadanie do spełnienia, że powinien oddać potomnym więcej aniżeli wziął od poprzedników.
Nagrodę już ma w przekonaniu, że zadanie spełni, oraz w cichem szczęściu domowem. Posiada towarzyszkę życia przywiązaną, podzielającą jego przekonania, pracownicę rozumną i wytrwałą.
Ładnie u nich w domu, chociaż nie bogato; wesoło, choć zabaw nie ma, a gości, prócz najbliższych, prócz dawnych znajomych z Woli, rzadko się kiedy pokaże; poczta przynosi wieści ze świata, książki na zimowe wieczory, i to wystarcza.
Nieraz zjeżdżają się wszyscy trzej pracownicy: