trzecim przyszedł do wniosku, że prezesowa bez jego pomocy rady sobie nie da, że panna Wiktorya i tak i tak na zawsze już stracona, i że ostatecznie, nie ma sensu przesiadywać w mieście, w którem trudno o porządną partyę winta, o znajomych, o świeże gazety warszawskie, teatrzyk ogródkowy, nawet o dryndę taką, do jakiej przywykł od młodości.
Rozważywszy to wszystko, zapakował rzeczy, wsiadł do wagonu i wkrótce znalazł się na bruku warszawskim.
Prezesowa powitała go okrzykiem radości, a pani Wiktorya przyjaznym uściskiem dłoni.
Drżącym ze wzruszenia głosem radca oświadczył, że nie ma już do niej żalu i że będzie wdzięczny za odrobinę choćby życzliwości i przyjaźni.
I wszystko wróciło do dawnego porządku; radca znowuż za interesami biega, papiery procentowe kupuje, kupony wymienia, z prezesową grywa w pikietę lub bezika, z dawnymi przyjaciołmi w winta, chodzi do teatru, do resursy i nabiera przekonania, że jednak zawód w miłości nie zabija człowieka nagle jak apopleksya, chociaż przypomina się czasem i dokucza niby latający reumatyzm.
Zwykły tryb życia starego kawalera przerwany został nagle w skutek bardzo ważnego wydarzenia...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/271
Ta strona została skorygowana.