Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/30

Ta strona została skorygowana.

kiedy ustał gwar dzienny i praca, kiedy umilkły śmiechy i płacze, narzekania i pieśni, kłótnie i rozmowy, kiedy wszystko ucichło i umilkło. Myślał wówczas, rozpamiętywał, budował plany na przyszłyść, marzył niekiedy...
Przysłowie mówi, że noc radę przynosi, może on w trudnych chwilach życia tej rady właśnie szukał, dość że często, zawsze prawie, do północy, a nieraz długo jeszcze za północ światło jaśniało w oknach jego pokoju i dwoma pasami rozkładało się przed domem; latem na trawie i kwiatach, zimą na białym śniegu, a, jak teraz, jesienią, na szarem, grzązkiem błocie.
Pan Marcin był z tych ludzi, co w siły własne wierzą, przeszkodami, niepowodzeniem nie zrażają się, mówią mało, czynią wiele, obowiązki swe szanują, i chociaż one ciężkie, trudne, przywiązują się do nich, pełniąc je z miłością, wytrwale, ze spokojem drwala, który, mając przed sobą grubą kłodę, nie miota się, nie przeklina jej sęków i twardości, lecz równo, miarowo, spokojnie uderza siekierą raz za razem dotąd, dopóki jej nie zmoże i celu nie osiągnie.
Był on z tych ludzi, którzy nie miotają się, lecz zawsze cisi i spokojni, bez uniesień, ale też i bez zniechęcania się, bez zapadania w chwilową apatyę, idą do celu krok za krokiem, czasu nie marnu-