Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

jąc, ani też sił na chwilowe wybuchy nie tracąc....
Życie jego nie było usiane różami; nawet owe, najmilej przez wszystkich wspominane czasy szkolne, nie pozostawiły w jego pamięci jasnych obrazów. Nauka przychodziła mu z trudnością, umysł jego rozwijał się powoli, pamięć wyrabiała się opornie. Co inni w lot chwytali, on ciężko musiał zdobywać, gdy inni liczyli pracę swoją na godziny, on na dni i noce. Nikt go do roboty nie znaglał, tylko wrodzone poczucie obowiązku i ambicya. Prawie nie znał zabaw i rozrywek wiekowi dzieciaka właściwych, ale poznawał pracę, przyzwyczajał się do niej, tak, że stawała się ona niezbędną potrzebą jego życia. Z czasem umysł jego w nieustannych, wytrwale prowadzonych ćwiczeniach, rozwinął się i mężnieć zaczął: szło mu już o wiele łatwiej, ale pomimo tego młodzieniec folgi sobie nie dawał, nie odpoczywał aż do końca.
Wiedząc, że praca na roli go czeka, chciał się do niej, po swojemu, porządnie i systematycznie przysposobić, ale po dwóch latach musiał przerwać pracowicie prowadzone studya i powrócić do domu.
Powołała go depesza, donosząca o śmierci ojca.
Przyjechał, ostatnią posługę rodzicowi oddał, a potem rozpatrywać się zaczął w nowem swojem położeniu.