Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

na czas jakiś odwlokę; ale teraz... teraz już nic, rozumiesz mnie — nic! Szkoda twoich sił młodych, szkoda życia. Zginiesz, wszedłszy w to bagno, zatrujesz sobie wszystkie chwile, a rady nie dasz!
— A jednak...
— A jednak ja ci powtarzam, wstrzymaj się, głupstwa nie rób. Tu nic nie poradzisz, a gdzieindziej pole otwarte przed tobą. Kształć się dalej, a następnie pracuj na cudzem. Masz młodość, masz siły, wiele zdobyć możesz przy wytrwałości i pracy. Kręcisz głową... może nie masz o czem iść w świat? Powiedz, bądź szczery, ja ci dopomogę. Pożyczę ile trzeba: gdy się dobijesz stanowiska, to mi zwrócisz, jeżelibym już nie żył wtedy, oddasz moim dzieciom...
— Z całego serca panu dziękuję za życzliwość i chęci dobre, ale zostanę przy swojem.
— Nie rozumiem, słowo daję, że nie rozumiem. Co cię zatrzymuje, co nęci? Ambicya fałszywa, chęć posiadania tytułu własności? Ona ci, ta własność, kością w gardle stanie... Wejdziesz odrazu w takie tarapaty, że się z nich nie wydobędziesz nigdy.
— Spróbuję.
— A róbże sobie, co chcesz, szaleńcze! — zawołał stary prawnik — ale mnie w to nie mięszaj. Szukaj innego doradcy, bo ja cię do zguby popy-