chać nie myślę, a wyjścia z tych interesów, z tego labiryntu — nie widzę... Jeżeli ci się zdaje, że można naprawić to, co zrządziły liczne klęski, długie lata niedołężnej gospodarki, braku wszelkiego rachunku, nieliczenia się z jutrem, niedbalstwa — to jesteś w grubym błędzie...
— Zapewne, panie, ale czy to każdy gospodarz do gotowego, uprawnego pola przychodzi?
— Jakto?...
— Niektórym taki los wypada, że muszą lasy karczować, zapuszczone od wielu lat odłogi uprawiać...
— Zapewne, zapewne... ale na to trzeba specyalnego amatorstwa.
Ostrzeżenia prawnika i jego złe wróżby nie zraziły młodego człowieka; odjechał do domu, w którym na świat przyszedł i zaraz zabrał się do roboty systematycznie, wytrwale.
Przez całe dni chodził po polach, przez całe noce niemal rachunki i różne papiery rozpatrywał, to znowuż nad mapą swojej fortuny ślęczył i kreślił na niej ołówkiem jakieś znaki. — Kilka tygodni, zeszło mu na tem, ład w gospodarstwie jaki taki zaprowadził, służbę zreformował, niesumiennego zarządcę oddalił.
Później w drogę się wybrał; do okolicznych miasteczek, do wierzycieli, do adwokatów, do sądów.
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/34
Ta strona została skorygowana.