Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

jesteś tonący, a on deska ratunku, jedna i, mojem zdaniem, jedyna... Mogę ci dopomódz w przeprowadzeniu układów i przygotować projekt kontraktu...
— Niezmiernie obowiązany jestem, ale to niepodobna... ja bowiem w te układy wchodzić nie mam zamiaru...
— Co?! czy dobrze słyszę?
— Doskonałe...
— Jakto? odrzucasz jedyny, możliwy ratunek — i dlaczego?
— Dla zasady...
— Piękna to rzecz zasada, ani słowa, tylko, jak w danym razie, trochę za kosztowna.
— Bynajmniej...
— Więc powiedz mi nareszcie na czem swoją rachubę opierasz? Czy znalazłeś skarb ukryty, czyś wygrał na loteryi, czy ci wraz z deszczem spadły tysiące... że myślisz trzymać taki duży majątek?
— Nie znalazłem skarbu.
— Więc?
— Zrobię to, co zrobiłby każdy na mojem miejscu; ze stu włok gruntu, jakie posiadam, a z których wyrzuconoby mnie niezawodnie, sprzedam sześćdziesiąt — a przy czterdziestu zostanę i mam nadzieję, że na dość długo...
— Komuż u licha sprzedasz, jeżeli doskonałych nabywców odrzucasz?