Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

Sam sobie tedy musiał młody człowiek wystarczać, a jedyną pociechą w tem odosobnieniu od ludzi, były mu dzienniki i książki, którym zwłaszcza podczas długich zimowych wieczorów, po kilka godzin poświęcał; one to łączyły go ze światłem, z cywilizacyą.
Niekiedy, ale rzadko, do miasta gubernialnego przyjeżdżał; miał tam kilka domów znajomych, no i starego prawnika, który, przez szczerą życzliwość, zawsze się nim zajmował, rady mu dawał — i irytował się.
Ten aczkolwiek stale zagniewany, że pan Marcin samodzielnie postępuje i ślepo za radami jego nie idzie, zajmował się nim jednak, zapraszał do siebie, nauki prawił, zżymał się, ale w gruncie rzeczy bardzo go szanował i szczerze mu był życzliwy.
Gdy widział, że młody człowiek zwycięża wszystkie trudności, że się wybija i coraz pewniejszy grunt ma pod nogami, przestał się wtrącać do spraw majątkowych i tylko przez ciekawość o nie dopytywał, ale natomiast inna myśl zajmować go zaczęła.
— Słuchaj no, panie Marcinie — mówił — nie zginąłeś, jak ci to przepowiadałem; prawda, ale nie przypisuj stąd sobie wielkich zasług, widocznie masz szczęście. Trafiłeś na chłopów zamożnych, na