Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

— Ale ja myślałem za ciebie. Dom porządny, koligacya piękna, panna jak malowanie i trzydzieści tysięcy posagu zaraz, nie mówiąc o tem, co będzie po najdłuższem życiu rodziców, a będzie na co spojrzeć, wierzaj mi, bo majątek czysty i pójdzie tylko na dwie głowy, to jest na tę pannę, o której mówię, i na jej brata. No co, źle?
— Ślicznie, tylko czy piękna i bogata panna zechce patrzeć na chudopachoika...
— Zechce...
— Skąd szanowny pan ma taką pewność?
— Mam. Znasz mnie, że nigdy nie kłamię, zresztą, co mam ukrywać!? Kocham cię, pragnę twojego dobra, myślę o tobie, więc mówiłem z ojcem panny i ta myśl mu się bardzo podobała... pojedziesz do nich ze mną, pannę poznasz, a jeżeli spodobacie się sobie nawzajem, to zaręczam ci, że ze strony rodziców żadnych przeszkód nie będzie...
Pan Marcin zaczął się wymawiać, że o małżeństwie dotychczas nie myślał, że sytuacya jego majątkowa, jak obecnie, nie pozwala na założenie rodziny, że dom w Budach, jako stary i zaniedbany, wymaga reparacyi kosztownej — ale adwokat słuchać tego nie chciał.
— Niema dyskusyi — rzekł — pojedziesz. Musisz to uczynić, choćby ze względu na mnie. Ja już wizytę twoję zapowiedziałem, jam się szczegó-