Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

cieszył, że jego starania na pomyślnej są drodze.
I szło tak doskonaie aż do obiadu, który, wcale nie wiejskim i nie gospodarskim trybem, podano o piątej wieczorem.
Przy stole znalazła się jeszcze jedna osoba, młoda panienka w żałobie, dziewczyna oryginalnej, dziwnie pociągającej powierzchowności. Przy córce gospodarstwa wyglądała ona, niby kwiatek polny przy pełnej, wspaniałej róży. Szczupła, małego w zrostu, brunetka, o rysach drobnych i regularnych, cerze białej, delikatnej, miała duże, wymowne oczy szafirowej barwy, z wyrazem szczególnego jakiegoś smutku i zadumania.
Od razu, od pierwszego wejrzenia, Pan Marcin postanowił sobie, że wizytę powtórzy, że przyjedzie i przyjeżdżać będzie często, dla tych oczu pełnych słodkiej tęsknoty. Nie zdawał sobie dokładnie sprawy z wrażenia, jakie one na nim zrobiły, nie analizował, czuł tylko, że jakaś siła nieznana, niepojęta, ciągnie go ku nim, zdawało mu się, że w nich maluje się przepiękna, szlachetna a silna dusza, bogata wielkiemi skarbami uczuć. Dotychczas żadna kobieta nie wywarła na nim takiego uroku, jak to ciche, skromne dziewczątko.
Pani domu z kilku przelotnych spojrzeń domyślała się czegoś, gdyż na poczekaniu, opowiedziała