z westchnieniami, z ubolewaniem, z pełną afektacyi czułością, historyę kochanej, a bardzo nieszczęśliwej kuzynki, Zosi, która po stracie rodziców, została na świecie prawie sama jedna, bez rodziny, bez majątku, prawie bez sposobu do życia...
— Dobre, kochane dziecko; całem sercem pragnę zastąpić jej matkę, chociaż... czy to możliwe? — dodała z westchnieniem.
Pan Marcin po dwóch tygodniach znowuż złożył wizytę, następnie przyjechał za tydzień, i wyraźnem już było, że nie do pięknej i bogatej jedynaczki, lecz do biednej sieroty serce go ciągnie.
Za następną bytnością doznał bolesnego zawodu: nie zobaczył ślicznych, zadumanych ocząt, Zosia wyjechała.
Pani domu objaśniła, że musiano wyprawić ją koniecznie, dla zdrowia. Wątła panienka zagrożona jest suchotami; trzeba jej zmiany, powietrza, lasu — a że właśnie jedna jej kuzynka, która, nawiasowo powiedziawszy, zrobiła mezalians, jest za nadleśnym w dobrach ordynackich, więc skorzystało się z okazyi... Oczywiście, balsamiczne powietrze będzie dla niej lekarstwem, chociaż...
Nie kończąc zdania, pani przyłożyła do oczu batystową chusteczkę, zapewne w celu powstrzymania łez, przeznaczonych na grób pięknej sierotki.
Młody człowiek... słysząc to, doznawał takiego
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/44
Ta strona została skorygowana.