usposobieniem równem, zawsze jednakowo łagodnem i słodkiem.
W tej wątłej istocie był niewyczerpany zasób siły, energii, woli i wytrwałości. Dawała tego dowody jako żona, matka, obywatelka, pani domu. W obowiązkach nie dała się nikomu wyręczać: po nocy spędzonej bezsennie przy kołysce chorego dziecka, przez cały dzień była na nogach, nie ustając ani na chwilę w zwykłej codzienej pracy, myśląc o potrzebach tej gromadki, która się pod strzechą dworku tuliła, zaglądając na wieś do chorych, nieszczęśliwych, cierpiących...
Dwóch synów chowała i wychowała szczęśliwie, acz z trudem, kosztem zdrowia i sił, a kiedy już podrośli do szkół odjechali, było jej bardzo smutno w domu, szafirowe oczy znowu przybierały wyraz zadumania, tęsknoty i niepokoju, twarz bardziej niż zwykle bladła, sen ze zmęczonych powiek uciekał.
Wówczas pan Marcin, widząc, że żona tęskni, że brak jej tych dwóch urwisów, co cały dom napełniali śmiechem i gwarem, wziął na wychowanie sierotę, daleką kuzynkę, Władzię. — Tak więc cała rodzina z pięciu się osób składała, gdyż ową dziewczynkę traktowano jak własne dziecko i wzięto na zawsze, postanowiwszy wychować ją, do obowiązków życia przysposobić, a gdy czas przyjdzie wy-
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/49
Ta strona została skorygowana.