Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

wając, że opiekunka jej myśli odgadła, brała się znowuż do robótki.
Wielkie było zdziwienie chłopców, gdy, przyjechawszy na wakacye zimowe do domu, zastali tę niezgrabną, chudą dziewczynę. Z początku dziczyli się trochę, ale następnego już dnia, gdy się przekonali, że jest doskonałą towarzyszką zabaw, że z całym zapałem garnie się do gry w piłkę, lepienia bałwanów ze śniegu, do jazdy sankami, że jest dość mocna i wcale nie bojaźliwa, zaczęli ją traktować jak kolegę, co najmniej z pierwszej klasy.
Dla Władzi święta Bożego Narodzenia, Wielkiejnocy i wakacye letnie, to były najmilsze chwile. Z utęsknieniem oczekiwała dnia przyjazdu chłopców, bo też wówczas i cały dom w Budach ożywiał się i przybierał nastrój świąteczny. Wesoło było, ruch, gwar, śmiechy, bieganie po ogrodzie, wycieczki na łąki, do lasu, nad rzekę na połów muszel, które woda na brzeg wyrzucała, to znów z wędkami na ryby, z koszykami na czernice i poziomki. Zbierano zioła i kwiaty, aby je zasuszyć w zielniku, osobliwsze kamienie na pola, formowano zbiory motyli, muszek, żuków najrozmaitszych.
W pogoni za owadami Władzia prym zawsze trzymała: motyl, za którym obadwaj chłopcy gonili napróżno, jej rąk nigdy nie uszedł; biegła za nim od kwiatu do kwiatu, jak wiatr, szybko, bez szele-