Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

wziął, bo to i nam weselej i pomoc przy gospodarstwie...
— Oho!
— Jakbyś wiedział; mama ją chwali, mówi, że zdatna, że jak chce, to się wszystkiego nauczy. Obiecała nam przecież uszyć ładne krawaty, a na przyszły rok ma dla nas sama konfitury smażyć.
— Władzia? Niby ona potrafi?!
— Zobaczysz. Wiesz, Józiu, co ja myślę?
— No?
— Jakkolwiekbądź, trzeba być honorowym.
— Jakto?
— Ona o nas tak dba, tyle dobrych rzeczy przysyła, a my dla niej nic.
— Prawda, masz racyę, trzeba jej jaki prezent kupić, ale co? Może ładną lalkę...
— To na nic! Ona się lalkami nie bawi.
— Więc?
— Ja myślę, że będzie wolała łyżwy. Zbierajmy pieniądze do świąt i kupmy jej łyżwy, ale szyk... angielskie...
— Kiedy ona nie umie ślizgać się...
— Nauczymy ją podczas świąt. Na sadzawce za ogrodem będzie śliczny lód.
— Po krótkich debatach, dwaj honorowi ludzie przyszli do przekonania, że najodpowiedniejszym