Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

Sakowskiego, powiedziałem, jaki mam interes, a on kazał się pięknie panu dobrodziejowi pokłonić i powiedział, że dzisiejszego dnia po południu sam tu przyjedzie. Czy to źle załatwione?
— Dobrze, cóż dalej?
— Dalej... pojechałem do Klonowicy, do tartaka, tam też odrazu zmiarkowałem, że Dawid ma wielkie zmartwienie...
— Jakie?
— Zrobił się feler, nieszczęście. Popsuło się coś w tartaku, piły połamały się... Brzydkie zdarzenie, wypadek! Zanim zobaczyłem Dawidowę, to już mi robotnicy powiedzieli, że Dawid pojechał do miasta poprzedniego dnia i, że lada chwila wróci, przywiezie nowe piły i majstrów. Kto inny nie czekałby na Dawida, ja czekałem; kto inny nie doczekałby się, ja się doczekałem. Za parę godzin Dawid już był, a tymczasem pańskie konie wypoczęły. Ja powiedziałem Dawidowi co trzeba, i może jeszcze dziś, a najdalej jutro, jak tylko ten feler w tartaku naprawią, Dawid będzie u pana dobrodzieja.
— To dobrze, a na stacyi Mosiek był?
— Ja nie byłbym na stacyi?! Jabym nie przywiózł dwóch paczek? Co pan dobrodziej mówi? Żeby były nie dwie, ale cztery, sześć paczek, to teżbym potrafił przywieźć. Miałem z tem dosyć kramu; pan naczelnik stacyi pił herbatę w telegra-