Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

fie, pan kasyer siedział w bufecie, a pan ekspedytor cokolwiek spał, więc ja czekałem... potem zaraz przyszedł pociąg towarowy, bardzo wielki pociąg! i drugi też towarowy, jeszcze większy... Te dwa pociągi trochę stały, trochę się mijały. Przyczepiali bwagony, odczepiali wagony, zabawiło może trz kwadranse, może godzinkę, pociągi odeszły. Ja oderałem te dwie paczki i zaraz, nie bałamucąc, przy-y jechałem tu. Ostrożnie je wiozłem; żeby tam było szkło, to też by się nie stłukło. Jedną paczkę trzymałem na jednem kolanie, drugą na drugiem, nie jak towar, ale jak dzieci, na moje sumienie!
— No, dość już, dość — rzekł pan Marcin — dziękuję bardzo; a to — dodał, sięgając do portmonetki — przyjmij za fatygę.
Mosiek skłonił się.
— To bagatela — rzekł — usłużyłbym chętnie bez żadnej pretensyi, ale skoro pan dobrodziej daje, to trzeba brać.
Wypowiedziawszy tę sentencyę, Mosiek oddalił się, pełen otuchy. W istocie szczęście zaczęło się do niego uśmiechać; Dawid obiecał, że jeżeli inteteres przyjdzie do skutku, to Mosiek nie będzie miał powodu do płaczu, a skoro się zacznie cięcie i obróbka drzewa w lesie, to znajdzie kilka przyczyn do radości.
Dawid tak powiedział, a jego słowo szanowane