Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/6

Ta strona została skorygowana.

Na drugim końcu wsi stała karczma, domisko duże, w połowie tylko zamieszkałe.
Wieś znajdowała się w położeniu niskiem na szerokiej płaszczyźnie, wśród pól i rozległych łąk. Przez łąki leniwie toczyła swe wody wązka rzeczka, a dokoła szumiały lasy.
Niedaleko od wsi leżał folwark tego samego co i wieś nazwiska.
Nie duży dworek z ogrodem, dwie stodoły, obora, stajnia, spichlerz drewniany z piąterkiem i gołębnik na słupie, szopa na wozy i narzędzia — oto całe zabudowania.
Patrząc z przed dworu, na całym widnokręgu nie widziało się nic, oprócz tej jednej wioski, nigdzie ludzkiej siedziby w pobliżu, tylko pola, łąki, moczary i dokoła, niby rama otaczająca obraz, lasy. Dróżki, wychodzące z wioski w różne strony, ginęły w lasach. Dopiero za ich wiecznie zielonemi koronami znajdowały się wsie, miasteczka i daleko, ale to już bardzo daleko, szyny żelazne, łączące ten ustronny zakątek ze światem.
Mieszkańcy wioski i folwarczku siedzieli jakby w odosobnieniu, w tej kotlinie lasami otoczonej, uprawiali grunt, kosili łąki, jedli chleb czarny, ale smaczny i tak dni za dniami, lata za latami schodziły.
Nie można jednak powiedzieć, że w Budach panowała zupełna martwota i że nikt obcy do tej wio-