Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Według nich, pewniki niewzruszone, jak dwa a dwa cztery, ale przez grzeczność słuchali. Naprzód zapytałem, co właściwie rozumieją pod wyrazem szlachta. Oczywiście, odrzekli, posiadaczy ziemi, folwarków, w ogóle tak zwanej większej własności; upartych konserwatystów, nie rozumiejących ani ducha czasu, ani jego potrzeb... To jest szlachta. Odrzekłem na to: jesteście w błędzie, w okolicy bowiem, w której mieszkam, są tylko dwa folwarki należące do szlachty, mój i mojego sąsiada, pana Marcina; trzeci szlachcic ma swoją własność, tak już daleko, że go do sąsiadów moich liczyć nie mogę. Grunta, które niegdyś rzeczywiście do szlachty należały, obecnie w znacznej części są w posiadaniu kolonistów, bądź miejscowych, bądź niemców, a kilka folwarków, które nie zostały w swoim czasie rozkolonizowane, znajdują się w ręku ludzi, ze stanem szlacheckim nie mających nic wspólnego. W jednym przepędza letnie miesiące jakiś ex-fabrykant, i bawiąc się w pana dziedzica, traci to, co zarobił na mydle i świecach, drugi należy do spekulanta, który kupił go dla zysku i jest w tej własności, jak na popasie; przehandluje ziemię i pójdzie dalej szukać takiegoż towaru do nabycia, w trzecim siedzi pan Jankiel Katz, ex-lichwiarz, obecnie obywatel ziemski. Synowie Katza, to już bardzo cywilizowani panicze, trzymają zbytkowne konie, powozy