Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

grymasy, co mnie znowuż o mało do pasyi nie doprowadziło...
— Dlaczego?
— Nie wyobrazisz sobie, kochany Marcinie, czego się tym ludziom zachciewa?
Nie dokończył zdania, gdyż we drzwiach ukazała się pani domu; osoba szczupła, wątła, czarno ubrana, bardzo sympatyczna i widocznie piękna niegdyś.
Zerwał się pan Eugeniusz na jej powitanie.
— O czem tak panowie rozprawiacie? — spytała.
— A, o różnych rzeczach, pani dobrodziejko.
— Widać zajmujący był przedmiot, gdyż widzę, że pan Eugeniusz jest bardzo ożywiony...
— Gniewał się na Warszawiaków — wtrącił pan Marcin.
— Za co?
— Za grymasy, pani dobrodziejko, za grymasy.
— Grymasy?
— A tak, proszę sobie wyobrazić, że jedna z pań obecnych na zebraniu u mojej siostry, utyskiwała na dorożki warszawskie, dowodząc że są one szczytem niewygody i zabytkami barbarzyńskich czasów...
— Do pewnego stopnia miała słuszność...
— Tak, i ja przyznaję... Niechby narzekała, ż