Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Właśnie proszony byłem przez Helenkę, żeby oświadczyć pannie Władzi...
— Co mianowicie?...
— Ba! żebym to ja wiedział! Coś mi Helenka mówiła, nawet dość długo i szczegółowo, ale zapomniałem na śmierć.
— Dobry pan jest do komisów!
— Właśnie że dobry; bo odrazu postanowiłem, aby zamiast powtarzać niedokładnie zlecenia córki mej do panny Władysławy, zaprosić państwa do nas na jutro, to się panienki porozumieją bezpośrednio i zapewne lepiej aniżeli przezemnie... Czy mogę się spodziewać, że moja prośba będzie wysłuchaną?
— Z wielką przyjemnością, przyjedziemy... Sądzę, że nie masz nic przeciw temu, Marcinie?...
— Nic a nic... Jestem do waszej despozycyi.
— Trzymam sąsiada kochanego za słowo i jutro czekamy. Tylko przyjeżdżajcie wcześniej, teraz wieczory długie, najodpowiedniejsza pora do gawędy. Ja bo jestem zwolennikiem dawnych zwyczajów. Kominek, pani dobrodziejko, miłe towarzystwo, pogawędka to, według mnie, najpiękniejszy urok późnej jesieni i zimy. Powiedziałbym, że to gospodarskie wakacye. Kart niecierpię, szachistą nie jestem, ale gdy mam dobre towarzystwo, gronko ludzi swoich, życzliwych, rozumiejących się nawza-