Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

— Chcesz pan powiedzieć, że potrzebna jest we wszystkiem cierpliwość...
— W każdym interesie, w każdym handlu.
Moża to i racya...
— Wielka racya, wypraktykowana... ale — dodał — na mnie czas i trzeba jechać do domu. Zrobiliśmy interes...
— Życzę zarobku...
— Będzie, ale nie wielki, bardzo mały... cóż robić? trzeba czekać, może się trafi większy...
Dawid pożegnał Pana Marcina, wgramolił się na biedkę i powlókł wprost do Topolnicy. Pan Marcin zaś rozłożył księgę rachunkową i zaczął pisać.
Do pokoju cicho, dyskretnie wsunęła się Pani Zofia.
— Czy nie przeszkadzam? — zapytała.
— O nie; siadaj, proszę cię.
— Sprzedałeś porębę?
— Jak corocznie...
— Korzystnie?
— O tyle o ile, zdaje się, że kto inny nie dałby więcej, a tu przynajmniej mam pewność, że pieniądze w swoim czasie odbiorę. Potrzebuję ich bardzo, przychodzi czas, że Józiowi trzeba dopomódz, niech już rozpocznie życie samodzielne...
Pani Zofia westchnęła.
— Zdaje się, że to tak niedawno — rzekła..