Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

i tyle lat pracy, żeby ich na dobrych ludzi wychować, to się więc zmarnować nie może... Przypomnij sobie tylko, co zajmowało nas od chwili gdy te dzieci na świat przyszły...
— Oczywiście, dzieci...
— One, tylko one, jedynie i wyłącznie niemal — stały się one zadaniem i celem naszego życia.
— Masz słuszność — odrzekł pan Marcin z uśmiechem — ty dla nich zapominałeś nawet o mnie...
— A nie... tak nie mów...
— A jednak... pewne obrazy coraz bardziej zacierały się w twojej pamięci... Coraz rzadziej śmiałaś się z adwokata, twego ongi nieprzejednanego wroga, a następnie przyjaciela...
— Niech spoczywa w pokoju...
— Coraz rzadziej przychodził ci na pamięć pałac twoich arystokratycznych kuzynów i ów prześliczny las, najpiękniejszy ze wszystkich, jakie w życiu mojem widziałem, i ten milutki dworek na polance w otoczeniu lip, buków, jesionów i...
— Nie krzywdź mnie taką mową; są chwile, których nie zapomina się nigdy i bądź pewny, że nie zatraciłam z nich ani jednego szczegółu, zbyt trwale zapisały się one w sercu, w duszy, w pamięci i tam już do ostatniej chwili życia pozostaną...