Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Budynek już mamy, maszyny będą na kolei lada dzień...
— Wypadnie fornali posłać...
— Tak.
— Siła wozów?
— Kilka, nie wiem jeszcze, zobaczymy. Ludzi szukających zarobku odsyłaj do Bud, tam niedługo las będą cięli, Dawid z Topolnicy kupił, więc siekier i furmanek będzie potrzebował...
— A to dobrze; zima ciężka i obiecuje być długa, naród tedy na zarobki chciwy.
— Znów kraczesz kruku — rzekł, śmiejąc się pan Eugeniusz — znów grozisz mrozami i śnieżycą!
— A no, wielmożny panie, juści tak, zaraz z początku jesieni pokazywało, że zima długa będzie, ale to bajki; drzewa u nas nie brak, a po tęgich zimach bywają dobre lata...
— A jakąż pogodę na jutro wróżysz?
— Przymrozek będzie, a śnieg lada dzień zobaczymy... Jedzie ktoś — dodał — turkot słychać.
— Szczególna rzecz, ja nie słyszę.
— Bo jeszcze daleko, wielmożny panie, na grobli; pewnie z Bud państwo...
Chłop położył klucze na krześle przy drzwiach, a otrzymawszy polecenie co do robót, mających się nazajutrz odbywać, wyszedł. W kilka minut później ekwipaż pana Marcina zatrzymał się przed gankiem.