nów... A no cóż robić... trzeba się godzić z losem... Helenka zacności dziecko, ona mnie bardzo kocha... Eugeniusz przywiózł nam z Warszawy masę sprawunków, muszę paniom pokazać. Niektóre na nic zupełnie... zwykle tak bywa, mężczyźni nie mają pojęcia o takich rzeczach. Gotowi kupować guziki na garnce, a koronki na funty.
— Niech pani żona na przyszłość sama jeździ po sprawunki — wtrącił Sakowski.
— Czy ja się mogę oddalić? Cały dom, gospodarstwo, służba, ale, swoją drogą, na wiosnę pojadę.
— Tak mamo — rzekła panna Helena — musimy się przygotować do letniej kampanii...
— Cóż ta za kampania? — zapytał pan Marcin.
— Letnia...
— Gospodarska?
— Towarzyska... Przez cały rok jesteśmy, jak zamurowane, nie widujemy ludzi, nie bawimy się... więc chcemy to powetować podczas lata. Do nas przyjadą krewni z Warszawy, siostra mego męża, szwagier, dwie panienki i pewien młody człowiek. Oczywiście, będzie wesoło. Władzia, Helenka, pan Józef, pan Leon. Zaręczam, że nie będziemy tracili czasu napróżno... Proszę panie na chwileczkę do mego pokoju; zrobimy przegląd sprawunków, uśmieje się pani z niezaradności mego męża. Niektóre rzeczy są takie niemożliwe...
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/89
Ta strona została skorygowana.