Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

Panny pobiegły naprzód; za niemi poszła pani Zofia i gospodyni domu.
— Mojej żonie nie wiele do szczęścia potrzeba — rzekł pan Eugeniusz — lada co ją zajmie...
— Szczęśliwy temperament...
Zawsze taka była i taką już zapewne pozostanie do śmierci. Córka nie wdała się w matkę, ma usposobienie wprost przeciwne; jest powolna, często się zamyśla i ożywia się tylko w towarzystwie. Moja żona nazywa ją sensatką.
— Tak, masz słuszność, kochany sąsiedzie; nie zawsze w dzieciach można odnaleźć temperamenty rodzine. Ja obserwuję to na moich synach. Przypominam sobie własne młode lata i porównywam, sądząc, że odnajdę jakie podobieństwo.
— I nic?
— Bardzo mało. Dojrzewają wcześnie, poważniejsi są, aniżeli my, kiedyśmy byli w ich wieku. Może to i lepiej. Mój Józio ma już bardzo trzeźwy pogląd na życie, a i z Leonkiem można z przyjemnością przeprowadzić rozmowę.
— Prawda, kochany sąsiedzie — rzekł pan Eugeniusz — dobre chłopaki są, i szczerze mówiąc, nieraz gdy myślę o Helence, przychodzą mi do głowy rozmaite projekta. Kilkanaście lat oto sąsiadujemy ze sobą, łączą nas stosunki przyjaźni, życzliwości wzajemnej, nie miałbym więc nic prze-