Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

ciwko temu, żeby się te węzły jeszcze bardziej zacieśniały... Rzucam tę myśl w zaufaniu...
— Pokazuje się, kochany panie Eugeniuszu, że jak na wielu punktach, tak i na tym, schodzą się nasze poglądy. Myślałem ja o tem, mówiłem z żoną, która bardzo chętnem okiem patrzyłaby na taki związek, ale nie wspominałem ci nic, sądząc, że jest jeszcze na to dużo czasu.
— Naturalnie, nie mamy powodu spieszyć się; zresztą, my starzy możemy projektować, a ostatecznie wola i skłonność młodych mieć będzie rozstrzygające znaczenie. Swoją drogą, byłaby to kombinacya pod każdym względem dobra...
— Już — rzekła pani Felicya, wchodząc do pokoju — już, kochany mężu, zostałeś skrytykowany strasznie. Oto są panie, posłuchaj tylko co mówią o twoim wykwintnym guście...
— Czy rzeczywiście taki barbarzyński? — zapytał gospodarz pani Zofii.
— Ależ wprost przeciwnie — odrzekła — wszystko cośmy widziały, jest bardzo ładne, i w doskonałym gatunku.
— A widzisz... Panna Władysława zapewne podziela zdanie cioci?
— W zupełności, muszę nawet przyznać, że się pan zna...
— Ale za to przepłaca! — zawołała pani Feli-