dziły po wielkim pokoju, prowadząc cichą rozmowę.
Było to zapewne bardzo poufne i ważne zwierzenie, gdyż na twarzach dziewcząt malowało się zajęcie.
Pytania przerywały pytaniami, częstokroć nie oczekując odpowiedzi, rzucały urywane zdania i wyrazy, śmiały się, Helenka dyskretnie i cicho, a Władzia szczerze i głośno.
W rozmowie plątały się często imiona Józio, pan Józef, Leonek, pan Leon...
— Dlaczego — spytała Władzia — mówiąc o nich, dodajesz ten tytuł?
— Nie wypada.
— Znacie się od dzieciństwa i mówiliście sobie po imieniu...
— Prawda, ale... jakość teraz nie mogę... Podczas ubiegłych wakacyj i zaprzeszłorocznych, tak manewrowałem, żeby nie mówić im ani pan, ani po imieniu... ale to trudno...
— Eh, niepotrzebne skrupuły! Ja nie robię takich ceremonij.
— Jesteś bliska kuzynka...
— A ty prawie, jak siostra... dla nas wszystkich... a może...
— Co?
Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/94
Ta strona została skorygowana.