Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/98

Ta strona została skorygowana.

— Tak, jeżeli będę miała do tego powody.
— Tylko słuchaj, Helenko, ty sobie mojej metody fałszywie nie tłómacz, i nie nazywaj mnie chłodną, ja tylko jestem trochę dumna, i nie znoszę litości, ale względem takiej dobrej, serdecznej przyjaciółki, jak ty, pozostanę szczerą zawsze... zawsze... bo ja cię bardzo kocham...
Rzekłszy to, objęła Helenkę i na twarzy jej wycisnęła gorący pocałunek.
— Panienki co robicie! — odezwał się pan Eugeniusz.
— A mój kochany — rzekła pani Felicya — cóż w tem złego, że się dziewczęta kochają?
— Owszem, cieszę się z tego, ale niechże przynajmniej nie kompromitują mego Rocha.
— Co?
— Bo on zapowiedział mróz, takie zaś pocałunki sprowadzają deszcz. Drogi się popsują, a właśnie w tym czasie mam dość znaczne ciężary z kolei zwozić.
— Niech się pan dobrodziej nie obawia, nasze pocałunki nie wywołują deszczu, ponieważ są szczere i nie obłudne. Po takich tylko najpiękniejsza pogoda być może, prawda, Helenko?
— O, bezwątpienia! Przepowiednie Rocha spełnią się, jak zawsze, prawie, jeżeli zaś wyjątkowo