Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/106

Ta strona została skorygowana.

tną go do krwi, on ciągnie i nie ogląda się nawet...
Słońce i do dworu stawiskiego wpadło. Jedynie w pokoju dziatwy napotkało na opór w postaci ciężkich, ciemnych rolet, i tylko przez maleńką szparkę rzuciło jedną złotą plamę na ścianę; zresztą wszędzie miało wstęp swobodny. Zbudziło pana Jana, babcię, panią Maryę, pannę Gracyę, wyciągnęło z ogromnego łoża Kurpielską i, zaraz w całym domu zrobił się ruch, krzątanina, życie.
Pan Jan na folwark wyszedł. Żóraw studzienny skrzypiał, a skrzypiał, wciąż czerpiąc wodę ze studni, dla bydła, dla koni, dla owiec; wśród budynków rozbrzmiewał donośny, tubalny głos Muchowicza.
Ten Muchowicz był to człowiek średniego wzrostu, niezmiernie krzepki, barczysty; ile miał lat, trudno było rozpoznać, i on sam tego nie wiedział. W Stawiskach od lat dziesięciu był przy gospodarstwie, do budzenia ludzi, do dozoru, do deptania po piętach. Nie obrażał się, gdy go rządcą nazywano, choć właściwie niczem nie rządził; o tytuł ekonoma gniewał się, za zbyt podrzędny go uważając, Kurpielskiej an-