Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

wtenczas, że nie rozumie wcale, lub nie słyszy. Głównie dla dwóch zalet pan Jan go trzymał w Stawiskach: dla sumienności i uczciwości wielkiej. Pilnował folwarku, jakby własnego mienia, ani jednego grosza sobie nie przywłaszczył. Gdy pieniądze dworskie miał przy sobie, nie dał się wtenczas skusić, nietylko na zwyczajną siwuchę, ale nawet na ratafię, lub kümmel, które szczególniej lubił. Powiedział sobie: nie i nie — choćby mu głowę uciąć: — nie!
Nieraz dość znaczne sumy przywoził i odwoził, a zawsze się z poleceń najakuratniej wywiązywał.
Pan Jan, wyszedłszy na folwark, ujrzał Muchowicza i spytał go swoim zwyczajem:
— Co słychać?
— Nic, panie dziedzicu... psia kość... pogoda siarczysta... byle tylko deszcz, żeby go wilcy zjedli, nie chciał na wieczór psocić.
— Zresztą nic?
— Owszem, panie dziedzicu. Świtem przejeżdżał gościńcem ten... jakże go tam... żeby mu oko spuchło, Abraham.
— A cóż mnie on obchodzi? przejeżdżał, to przejeżdżał.