Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/114

Ta strona została skorygowana.

Ucałował szczupłą rękę żony i wyszedł. Pani została sama. Oparła głowę na rękach i wpadła w głęboką zadumę. Ktoby ją obserwował zdaleka, taką zamyśloną a piękną, ktoby wpatrzył się w jej czoło białe, delikatnie zarysowany profil, piękne, jakby rozmarzone oczy, mógłby mniemać, że myśl tej kobiety buja w poetycznych wyżynach, że wybiegła po nad świat pospolity, poziomy, że tonie w zachwycie. Wcale nie. Pod gładkiem, białem czołem odbywała się forsowna praca myśli; ładna głowa była pełna liczb, najzwyczajniejszych liczb i drobnych, groszowych kombinacyj, jakby mały dochód z kobiecego gospodarstwa powiększyć, jakby wydatki domowe zmniejszyć, jedną służącę odprawić, jedną potrawę z obiadu wykreślić, bez nowej sukni się obejść, tanim kosztem ubranie dla dzieci sporządzić. I nie było to chwilowe jej umysłu zajęcie, lecz stałe, codzienne, od lat kilku powtarzające się. Zawsze cyfry, cyfry i cyfry, i oto takie maleńkie, takie drobne, przysłowiowe ziarnka, z których się podobno miary zbierają. Dziś Józio jeszcze nieduży, Zosia jeszcze mniejsza, a najmłodszy w kołysce, prawie nic nie potrzebuje, ależ te dzieci podrosną,