Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/117

Ta strona została skorygowana.

mężczyzna, oraz przyszły gospodarz, z wielką dumą trzymał w ręku bicz, który zaledwie mógł udźwignąć w swoich drobnych rączętach.
Łąka szeroko rozciągała się nad rzeką, zapach świeżego siana napełniał powietrze, ludzie układali ogromny stóg.
Wóz wartko toczył się po drodze, następnie wjechał na łąkę, ku wielkiej radości Józia i Zosi. Pan Jan znajdował się przy robotnikach, Muchowicz, na widok pani uciszył się trochę i kląć przestał.
Śliczny wieczór był tego dnia, pogodny, cichy, bez wiatru; ledwie kiedy niekiedy listek się poruszył na krzakach. Słońce zachodziło w blaskach i purpurze, ruchliwa fala rzeki przelewała się srebrem, rzucając białą pianę na muszle i kamyki nad brzegiem leżące. Małe ptaszki przelatywały z krzaczka na krzaczek, z gałęzi na gałąź, różnobarwne motyle unosiły się nad łąką.
Zosia zapytała o kwiatki i spotkał ją zawód. Nie ma już kwiatków, padły biedne, podcięte ostremi kosami, padły razem z trawą, wśród której rosły. Słońce je wysuszy i ze ślicznych kwiatków będzie siano. Zosi jest to bardzo przykro, pociesza się tem tylko, że nad rowem, gdzie nie koszą,