Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/120

Ta strona została skorygowana.

Rzekłszy to, przyłożył dłonie do ust i odezwał się, jak przez tubę, głosem, któryby umarłego obudził.
— Panie doktorze! prosimy tu do nas, prosimy!
Pocztylion konie zatrzymał, a doktór, zrzuciwszy z siebie biały kitel, którym był okryty od kurzu, żywym krokiem puścił się ku łące. Był tego dnia szczególniej wyświeżony i wyelegantowany, w zgrabnym garniturze letnim, w jasnych rękawiczkach.
Wszyscy powitali go serdecznie.
— Dokądże pan Bóg prowadzi? — zapytał pan Jan.
— Do chorego, jak zwykle; dokądżebym ja mógł jechać?
— Widzicie państwo — rzekła panna Gracya, — co to za idealny doktór ten mój braciszek. Oszczędza koni swych pacyentów i jeździ ekstrapocztą. Wszak to bryczka pocztowa stoi na drodze, czy tak?
— Zdaje się... no, jużcić pocztowa w samej rzeczy, bo też nie każdy pacyent ma konia.
— Musi to być jednak bardzo dystyn-