Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/121

Ta strona została skorygowana.

gowany pacyent, skoro tak się wystroiłeś do niego. A może to pacyentka?
— To wszystko jedno.
— A przepraszam, wcale nie wszystko jedno. Przyznajże się, mój braciszku, dokąd jedziesz? przecież nie masz z czego robić sekretu.
— Zdaje mi się — rzekł pan Jan, — że ta droga prowadzi do Gza...
— Proszę pana, mówią, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu... ale mniejsza o to... jadę do chorego i niedługo zabawię.
— W takim razie, prosimy, żeby pan wstąpił do nas, wracając; z herbatą czekać będziemy — rzekła pani Marya.
— Tak, tak, mój braciszku — dodała panna Gracya — biedaku, wynudzisz się przy chorym, wymęczysz, a u nas odzyskasz humor.
Doktór nie odpowiedział. Zaczął się przekomarzać z dziećmi, siedzącemi na stogu, opowiadać różne anegdotki, ale widocznie śpieszył się, gdyż co chwila na zegarek spoglądał. Wreszcie pożegnał wszystkich i odszedł.