Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/127

Ta strona została skorygowana.

ten psuł zakochanemu doktorowi wszelkie kombinacye i burzył najpracowiciej obmyślane plany. Przegrywał też nieborak, aczkolwiek pani Malwina nie była wcale biegłą szachistką. A co było przytem śmiechu i żartów!...
Opuściwszy towarzystwo na łące i pożegnawszy pana Jana, doktór wsiadł na bryczkę i kazał pocztylionowi pośpieszać. Pocztylion, stary wyga, rozumiał potrosze co się święci, i nie żałował bicza. Wiedział albowiem, że za drogę do Gza dostaje zawsze wyjątkowo dobry napiwek.
Niebawem też przed oczami doktora zarysowała się wieżyczka, werendy i żaluzye szwajcarkiego domku.
Pani Malwina przywitała gościa bardzo uprzejmie.
— Jakże zdrowie pani? — zapytał.
— Co to jest przyzwyczajenie! — odrzekła ze śmiechem, — jak zdrowie, czy jest apetyt? jaki sen? Po doktorsku. Gotowa jestem pomyśleć, że podajesz mi pan rękę nie na powitanie, ale poprostu dla tego, żeby się przekonać, czy puls mój uderza tyle razy, ile wymagają przepisy medycyny.
— Ależ pani, jeżeli gdzie, to właśnie w tym domu o medycynie zapominam, i to