Strona:Klemens Junosza - Syzyf.pdf/141

Ta strona została skorygowana.

piący na katar żołądka lub kiszek, najadł się surowych ogórków, rzepy, brukwi i octem to popił. Nie mam ja racji? Chciejże mi pan powiedzieć nareszcie, czy się mylę? czy nie, — ale zdaje mi się, że chcąc czy nie chcąc, musisz mi pan przyznać słuszność.
— Przyznaję.
— Bo musisz pan przyznawać, — bo prawda sama za siebie mówi, bo długoletnie moje doświadczanie, obserwacya...
— Przepraszam — nie mamy się o co spierać. Owszem, poprę nawet pańskie twierdzenie. Przed dwoma tygodniami miałem pacyenta w ostatnim stopniu wyniszczenia. Człowiek ten chwiał się na nogach. Ma się rozumieć, że zaleciłem mu jak najpożywniejszą dyetę. Mięso, kawior, ostrygi, stare wina... Doradzałem nawet kuracyę klimatyczną i wyjazd na południe.
— Zapewne, doskonale, bardzo dobrze. Któż to był ten pacyent? Zapewne pan...
— E, wcale nie pan... to był pastuch gromadzki z Białej Wsi, człowiek, który ma do jedzenia tylko chleb i kartofle, i to nie zawsze, nieraz po kilka dni żyje powietrzem i wodą...